tydzień upłynoł pod znakiem bezesnności i od wczoraj 'wielkiej radości' w pracy.
Bezsenność zaczeła się od tego, że jak sie w świeta normalnie śpi to później wybija człowieka z rytmu(co stało się moim udziałem). Więc chodziłam przez cały tydzień jak zombie.
Natomiast w pracy mój departament załatwili na amen. co dwa miliony musimy balansować :D kto nie pracuje na moim dziale to nie wie co to znaczy... a dla recdescu (mojego stanowiska) oznacza to jeszcze więcej. Wczoraj razem z Davem postanowiliśmy grupowo sie powiesić. Później dopadła nas głupawka i stwierdzilismy ze nie jest tak źle i w ramach wiosnennoego dizajnu będziemy malować stokrotki. Przestało nam się jednak chceić smiać pod koniec pracy jak po skonczeniu ostatniego balansu trzebabyło zrobić ostateczny (technicznie połączyc wszystkie sześć :D)
i teraz zasada jest taka : na recdescu nigdy sie nie zgadza balans :D a o sześciu to juz nie wspomnę... to jest ponad siły przeciętnego człowieka. pominę też fakt że nie wiem jak ostatniej nocy 180 na pół jak podzieliłam wyszło mi 54. nie wiem ale wolę myśleć, że to z tego niewysapania.... na szczeście Dave napisał na szkockich nominałach 750 które wyglądało jak 250 więc i tak zjeby największe pośzly na niego :D bo dokładnie ta liczbe wpisalismy do systemu :D:D:D i brakowało nam jakieś 1000 funtów.
tak więc w pracy ciekawie. nasi inżynierowie do mnei się juz w ogóle nie oddzywaja jako że ostatnio zmusiłam ich do pracy. John dostarcza moje ulubione cukierki mleczne systematycznie, Kamile co chcwilke wkrecam ze bedzie miala szkolenie (bardzo sie tym stresuje), i jeszcze tylko Bolę muszę zabic a ostro sie na to zanosi... juz chociażby za to ze systematycznie jak zegar atomowy kradnie mi nożyczki...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz