wtorek, 5 października 2010

śnią mi się dziwne rzeczy...
śnią mi się odbicia we lustrach.....
cienie...
jakby wizje, zjawy, próbujące przejśĆ na moją strone tafli lustra...
Tafla lustra w tych snach wyraźnie je powstrzymuje jako bariera fizyczna...
chodź mam dziwne poczucie ze nie chcę żeby je powstrzymywała, żeby tafla lustra była nierealna a cienie z innego świata...stały sie realne.... tym bardziej że wiem że maja mi wiele do powiedzenia...
Czas niepodzielny Władca poczatku i końca...
co jeśli już nim przestał byc, chodź dalej upiera się w swoim królowaniu?
co jeśli czas sie skończył?
czym jest miłośc....
boże zapomniałam jej definicji, gubiąc się w środku drogi życiowej, wchodząc w nieudane małżeństwo, z którego powinnam juz dawnno odejść....
nagły błysk w głowie...
redefinicja...
olśnienie?
nawrócenie?
jeśli nie tak to co?
zaczynam coraz bardziej odnajdywać siebie..
nie jest łatwo wszystko co szlachetne rodzi się w ból (tak wiem trochę martyrologiczne i pompatyczne ale życiowe) a pójście swoją ścieżka i w zgodzie z sobą jest szlachetne ze wszech miar...(chyba?)
to nie był łatwy ani przyjemy etap mojego życia....
za dużo elementów niechcianych, nieprzewidzianych i w personalnym poczuciu krzywdzacych...ale dupa takie jest życie pewnie niejedna 'fajna niespodzianka' mnie czeka....
moje małżeństwo chodź nie legalnie i prawnie jest już przeszłością...mój mąż ma zakaz policyjny zbilżania się do mnie... ja wylądowałam z możliwością rekonstrukcji dna oka(odpryśnięta kość z pod dna oka) ale jest już o 'niebo lepiej' oko wróciło do normy...
ja zastanawiam się, która drogą w zyciu pójść....
nie będe się oszukiwać czuje się jak bezdomny kundel- bez pana, domu, pewności o jutro.... na swoją kość w życiu pewnie muszę poczekać... a czekanie zawsze mnie nużyło
prubuje dostosować do rzeczywistości - problem polega na tym, że to ja zawsze rzeczywistość projektowałam, nie starając się być inwazją - przeciwnie w ramach - żyj i pozwól żyć innym- teraz jedna muszę się do niej dogiąć a jako, że z natry jestem istotą nieugiętą i cholernie dumna(ta ostatnia cecha zawsze mnie gubiła) nie wychodzi mi to pewnie najłatwiej...
pewnie nie...
ale niezbadane są wyroki życia
i
.....
zawsze pozostaje wyjście
wyjście bez uliczek bocznych i kompromisów...
dziś jedyne co kołacze mi sie po głowie to że dusza jest wolna(cytując miedzy innymi za Frommem i nic nie jest jej w stanie złamać....
zaczynam odkrywać inna siebie- stara siebie, której tak bardzo mi brakkowało przez ostatnie 3 lata... wolną artystyczną niekompromisową...
bo kto każe chodzić mi na kompromisy, kiedy są niepotrzebne...
kto wyznaczył prawa społeczne...
wczoraj oczarowała mnie muzyka z fleta, więc dorzuciłam się do kapelusza wystawionego jak na mój gust przez narkomankę z irokezem...
ale wielu 'normalnych' ludzi zazdrościłoby jej tej jednej sekundy, której przez swą muzykę grana na flecie połączyła się z Bogiem.....
czy to już moralizowanie? od którego boże uchowaj mnie w swej łaskawości.