piątek, 30 kwietnia 2010

kilka słów o...

dziś będzie trochę o sztuce...
uwielbiam przeglądać galerie wszelakie (no może z tą wszelakością to przesada...)
ogólnie obecnie jestem w fazie Gustawa Klimta, którego uważam za wielkiego wspaniałego i GENIALNEGO. Cudowna kolorystyka o jakiej ja mogę tylko pomarzyć poza tym to.... SECESJONISTA, a ja chyba rzadnego nurtu artystycznego tak nie kocham jak secesji, gdybym była bogata mój dom byłby w secesyjnym stylu, wygiętymi schodami o ażurowej strukturze i motywami pawich piór i nie byłoby w moim domu innych lamp niz lampy tiffaniego...
i to byłby raj!
Nie wiem dlaczego od Gustawa K. naturalnym tropem moje mysli powędrowały do artysty, którego jestem nieprzejednanym fanem odkąd pamiętam - LUISA ROYO. On nie jest człowiekiem - mam taką teorię - że jest aniołem i Bóg go zesłał. Tacy ludzie jak on przywracają wiarę(inna bajka, że to co maluje/rysuje pewnie już dawno zakazane jest przez Watykan)
Starałam się odnaleźć jakąś więź łączącą Royo z Klimtem. Oczywiście oboje często opierają swoje prace ostro o erotyzm(Klimt przedstawiając masturbację, a Royo w swych szkicach to już nawet po erotykę raczej nie sięga) ale to nie to łączy ich...
i olśniło mnie, oprócz oczywistej delikatności i jednego i drugiego chodzi chyba o tą 'prześwietloną' kolorystykę + postacie kobiece, a oboje 'kochają' wręcz prezentować kobiety o silnym charakterze.
Pomimo przycinającego netu idę pooglądać dalej galerię Royo i nie powstrzyma mnie kilku minutowe ładowanie się stron i niedziałające klawisze kursorów po zalaniu piwem w zeszłym tygodniu przy rozgrywce w Age'a :D
poniżej przedstawiam moją ukochaną postać Luisa Royo(a jest ich kilka):

Brak komentarzy: