poniedziałek, 15 grudnia 2008


Weekend, weekend i po weekendzie.
W ten weekend miało się dziać wiele...miało.ale nazwijmy to Weekend pod wezwaniem Emerytów i Rencistów. Osią soboty miało byc pracownicze christmas party....no i powiedzmy,że było ale odmienną OSIĄ, niż oczekiwaliśmy.
ale zacznijmy od początku...
Piątek rano nie kładziemy się spać tylko wybieramy na świąteczne zakupy. Zimno, co uświadamia nam, że to naprawdę grudzień, jeśli do tej pory ktoś w to wątpił. Zakupy jednak udane, albowiem jedziemy na nie ze szczególną misją - kupienia dla koleżanek z pracy prezentów. Koleżanki też zostały podstępnie włączone w akcje - 'secret santa' przez Barbarę. (Zdjęcie powyżej.ta starsza.ta młodsza to ja). Jadąc do osławionego na całym świecie The Mall (centrum handlowe o wielkości stanu Texas) zgubiliśmy się jak zwykle, mając na pokładzie satelitarną nawigację(nie pytajcie się jak to jest możliwe...), gdy nagle naszym oczom ukazał się błogosławiony przez niebiosa, autobus na ktorego ekranie widniał napis 'the Mall'. Używając konstruktywnej dedukcji, wywnioskowaliśmy, że musi zmierzać do owego centrum. Odnaleźliśmy się zatem w czasie i przestrzeni. Wtedy również Malgorzata zauważyła, że na nawigacji jest wpisany (w ulubionych) postcode upragnionego centrum handlowego. Kupiliśmy co trzeba było(ja koleżance podaruje na secret santa: maskę wenecką karnawałową, przyżąd do masażu, oraz stringi z cukierków przeznaczone do konsumpcji). Tyle zakupy.
Nockę filmową (z piątku na sobotę) postanowiliśmy z Przemysławem mało celebrować, oszczędzając siebie na sobotę. Miał być to wszakże kuliminacyjny punkt weekendu.
'Nadzieja jest jednak matką głupich'... i trzeba to zapamiętać.
Nastąpiła sobota. Dzień upragniony. Podsumowując Christmas Party: na imprezę przyszły same starsze koleżanki z pracy, było zupełnie bezklimatu, na stolik (zamówiony a jakże) czekaliśmy wielki... Masakra!
Przyzyczajona do innego spędzania czasu postanowiłam zabawić się w nielicznej grupce. Towarzyszyli mi Przemek(również ofiara imprezy), Radek(przynajmiej jedzenie mu smakowało) oraz wiekowy kolega z ATM(ofiara tako imprezy jak i moja co sie pozniej miało okazać). Najpierw z Radosławem zrobilismy sobie na stole ping ponga. Radek się wkurzył, że podbijam piłeczki, ale grał dzielnie. Później natomiast odkryłam nową zabawę, mianowicie, rzucanie z łyżeczek do butów wydobytych z crakersa świątecznego do barmanów. Trafiałam i to niezauważona. Kolega z ATM Jeffrey stracił w ten sposób łyczeczkę(o jakże cenną) i stwierdził, że tu napewno są kamery. Nie wiem czy są...ale profilaktycznie nie pojawię się w tym barze przez jakiś czas, tym bardziej że później uczyłam kolegę Jeffa jak trafiać w kieliszki do wina ustawione na barze ;]
życie...
Powróciliśmy do domu około północy, ja chciałam coprawda pójść jeszcze potańczyć ale Przemysław uznał, że mamy przecież imprezę w domu o 1 w nocy i nie wypada się spóźnić. Przemek nie bacząc na imprezę położył się spać na chwilkę. Dostałam szału i też się położyłam, komentując dosadnie zachowanie Przemka. Oboje się położyliśmy. Różnica między nami jest tylko taka, że mój luby się obudził i był na imprezie...ja nie.
Rano nie oddzywałam się do niego, tym bardziej że była to impreza z naprawdę fajnymi ludźmi.
Weekend zatem uważam za kompletnie nie udany....
Poczekamy na następny tym bardziej że święta się zbliżają w zastraszającym tępie.
(zdjęcie przedstawia mnie i Barb, o której już wszakże pisałam na niesławnym christmas party... w nastepnym roku moja noga już tam nie powstanie...)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ja jako wierna fanka Margo-renifera nawołuję reszte pozytywnie opalonego społeczeństwa ŁĄCZMY SIĘ!!! Bo czuję się tu w dziale "komentarze" dziwnie samotnie :) - Bigsister